Żaden prorok nie przestaje być człowiekiem | Bartosz Ciemniak

Co jest właściwie problemem?…

„Jakim człowiekiem jest prorok?”, pyta zaraz na początku swojej książki, zatytułowanej „Prorocy”, Abraham Joshua Heschel, żydowski teolog i filozof. Myśli zaprezentowane w niniejszym artykule są, w gruncie rzeczy, jego – moje są tylko słowa.

Już samo pytanie: „Kim jest człowiek?” spędzało sen z powiek wielu mądrym głowom, od profesorów humanistyki, przez fizyków teoretycznych, a na zwykłych, niewykształconych, choć bardzo często wyjątkowo bystrych, „prostych” ludziach kończąc… Wielu łamało sobie głowy, nie mogąc znaleźć jakiejś jednej, jasnej formuły, o której mogliby powiedzieć, uprzednio na nią wskazawszy, że z człowiekiem jest tak, jak ona głosi. Palec, przy pomocy którego chcielibyśmy ją wskazać, prędzej by usechł, niż stał się drogowskazem stojącym przy drodze naszego poznania, kierującego myśli ku znajdującej się na końcu kamienistego traktu gospodzie. W tej gospodzie mogłyby znaleźć schronienie przy swoim przedmiocie, jak wędrowiec, który po trudach podróży zyskuje spełnienie gapiąc się w trzeszczące drewna i unoszące się z nad nim świecące płomienie. Również nasuwająca się tu nieodparcie metafora, każąca przyrównać stopień złożoności problemu do konstrukcji gramatycznej zdań stylizowanych na barokową modłę, w których grupa podmiotu zadaje gwałt grupie orzeczenia poprzez sprawienie, że zapomina, do czego się właściwie odnosi, nie wyczerpuje pucharu tajemnic kryjących się w pojęciu człowieka.

W jaki więc sposób mówić o istocie proroctwa, zmuszonej w końcu brać na poważnie zeznania przedkładane przez istotę człowieczeństwa? Pamiętajmy, że nie jesteśmy uczestnikami przewodu sądowego, więc jakiekolwiek pytania sugerujące, które się nam nasuwają, a które dotyczą tego osobliwego fenomenu, jakim jest prorok, nie mogą zostać uchylone ani przez sędziego, podającego się, mniejsza o to, czy słusznie, za krytyka czystego rozumu, ani przez prokuratora, roszczącego sobie prawo do posądzania ich o bezprzedmiotowość… Wykręcając się czy nie, i tak zostajemy postawieni przed kimś, kogo już wcześniej nazwaliśmy prorokiem – wtedy na usta ciśnie się tylko jedna patetyczna konstatacja: Prorok? Któż znać może?…

Wychodząc od Początku…

…czyli od tego, co chcielibyśmy, aby stało się przedmiotem naszych rozważań dopiero na końcu, co w przypadku wielu znaczy – dopiero na łożu śmierci. Próbując zrozumieć to, kim jest prorok, nie możemy jednak naszych myśli o tym, co jest przekraczającą nas, i przez to niepojętą, rzeczywistością, odkładać na bliżej nieokreślone nigdy, które, o dziwo, w przypadku większości ludzi zawsze znajduje się przyszłości, tak jakby to, co, gdy jest tak, jak powyżej sformułowane, nie mogłoby znajdować się już daleko za nami albo po prostu nigdzie – a wtedy ciężar spada nam z serca i każe krzyczeć głośno, lecz wyraźnie: Problem nie istnieje! I czym tu się dalej zajmować?! Musimy stanąć oko w oko z Tym, którego zaimek na Niego wskazujący nie przez przypadek pisze się wielką literą. Musimy stanąć przed Bogiem…

Istota tego Początku, czyli dlaczego Grecy chybili celu

Kiedy jeden z uczniów Michała Anioła, wybitnego włoskiego artysty, zapytał swojego mistrza, jak stworzyć doskonałą rzeźbę, ten miał mu odpowiedzieć, że należy wziąć bryłę marmuru, a następnie usunąć wszystko to, co zbędne. Jakkolwiek ta zasada doskonale sprawdziła się w przypadku produkcji wielkich dzieł sztuki, tak już, gdy próbowano tę metodę zaprzęgnąć w służbę filozofii, starającej się uchwycić naturę tego, co szumnie od bardzo dawna nazywano Absolutem, doczekano się druzgoczących efektów. Oto z bryły marmuru materii wyobrażenia, na którą złożyła się cała nieskończona różnorodność empirycznego istnienia, wycięto najdoskonalszy kształt, jaki kiedykolwiek mógł być pomyślany. Kształt, który swoją doskonałość okupował brakiem przedstawiania czegokolwiek, czynił za to zadość wymaganiom rozumu, doszukującego się wszędzie jak najprostszej formy. A dziwnym trafem komuś przyszło kiedyś do głowy, by absolutną prostotę kojarzyć z absolutną doskonałością.

Tak oto w starożytnej Grecji powstało pojęcie bytu, sformułowane przez Parmenidesa z Elei, które później wielu teologów utożsamiło z pojęciem Boga. Bytu absolutnie prostego, nie mającego w sobie żadnej różnorodności, a więc będącego niewzruszoną jednością zaprzeczającą wszystkiemu, co nie przystoi w taki sposób określonej doskonałości. Tak rozumiany Bóg jest dokładnie tym, czym nie jest dla większości ludzi w niego wierzących – zupełną niepojętością odgradzającą się od ogółu widzialnych rzeczy. Gdzież by szukać tego doskonale prostego, niezanieczyszczonego żadną różnorodnością, tak charakterystyczną dla naszego przyrodzonego świata, w którym żyjemy, Czegoś? Taki Bóg jest nam obcy – nigdzie nie spotykany…, i nigdzie nie doświadczany… I nawet gdy ktoś próbował o tej Prajedni powiedzieć coś więcej, czyli jakoś ją określić, jak to chciał zrobić Arystoteles, mówiąc na przykład, że myśli, to i tak mówił w dalszym ciągu, że może i myśli, ale tylko i wyłącznie samą siebie. Zostaje przez to tak samo niepojęta, jaką niepojęta była wcześniej.

To, co jest, nie chce być li tylko naszą myślą

Wyeksponowana powyżej idea Boga jest tak pusta, że but, który zostałby w nią rzucony, niechybnie przeleciałby przez nią, jak kula armatnia przecinająca gęste smugi dymu unoszące się nad lufą wylotową. Prorocy, których słowa przemawiają do nas z kart Starego Testamentu, nie mieli takiej idei Boga. Trudno nawet powiedzieć, czy jakąkolwiek mieli. Być może jakoś sobie Boga wyobrażali, ba, może nawet próbowali Go pomyśleć, co w czasach, w których myślenie abstrakcyjne dopiero się rodziło, musiało przypominać łapanie gołymi rękami pary wodnej – przy każdej próbie zrobienia tego uświadamiano sobie, że jest to zadanie absolutnie niewykonalne, a przez to, w swojej intencji, tak samo beznadziejne. To nie było istotne, gdyż miejsce, gdzie według proroków zamieszkiwał Bóg, nie było czystym przestworzem naszych myśli, lecz zbrukaną konkretem rzeczywistością, w której przychodziło się na świat, dorastało i umierało. Rzeczywistość, w której prochem jesteśmy i w proch się obrócimy, została wybrana na arenę, na której, niczym widzowie siedzący na trybunach i oglądający igrzyska sportowe, możemy oglądać ponadnaturalne działanie Boga dotykające tego, co w swej istocie naturalne i co, przez owo dotknięcie, staje się obrazem tego, co samo w sobie jest niedostępne.

Bóg proroków nie pozostaje w absolutnej transcendencji względem świata, nie jest całkowicie inny czy nieskończenie odległy tak, że jedynym sposobem na wejście z nim w kontakt byłoby jedynie pomyślenie Go, co i tak skończyłoby się kapitulacją naszej zdolności pojmowania. Bóg proroków nie jest li tylko naszą myślą, on jest Tym, który sam z siebie objawia się w stworzonym przez siebie świecie, wkracza w niego całą swoją potęgą i chwałą, jak błyskawica przeszywająca z głośnym hukiem i świetlistym błyskiem bezksiężycową noc, budząc to, co strachliwe, i to, co niepewne wyrywając z odrętwienia. Prorok jest tym, kto zostaje przeszyty uobecnieniem się tego, co zakryte i pojawieniem się tego, co wcześniej nie dało się oglądać. Bóstwo spada na niego niczym pikujący ku ziemi jastrząb, chcący złapać swoją zdobycz. Bez woli, i często bez wyraźnej chęci, prorok staje naprzeciw Tego, który jest tym, Kim jest.

Stojąc naprzeciw Niego

Kiedy prorok stanął już na ziemi, która została uświęcona Bożą obecnością, pozostaje jedynie zadać pytanie o sposób, w jaki Go doświadcza, a co za tym idzie, o charakter relacji jaka łączy go z Najwyższym. Według Abrahama Heschela jest ona szczególnego rodzaju – jest relacją opartą na boskim pathos. Słowo to znaczy mniej więcej tyle co „namiętność”, czy „emocja”, jednak nie w sensie czegość doraźnego, jakiejś emocji czy namiętności przeżywanej tu i teraz, tylko ogółu stanów uczuć i woli, jakie towarzyszą człowiekowi od przysłowiowej kołyski aż po grób. Pathos jest tym, za sprawą czego Bóg daje się poznać w świecie nie jako abstrakcyjny „pierwszy poruszyciel” czy ostateczna „zasada wszechrzeczy”, „absolutny byt”, lecz jako Stwórca świata będący współtwórcą wydarzeń, jakie dzieją się w jego obrębie. Bóg nie przypomina zguśniałego staruszka spoglądającego niemrawie zza chmurki na to, co w gruncie rzeczy mało Go obchodzi, lecz jest podobny do wodza wojennego, który gdy dostrzega, że na polu walki dzieje się coś niepokojącego, natychmiast wkracza ze swoimi zastępami w wir akcji by ją rozwiązać. Nie przypomina to bynajmniej deux ex machina, słynnego chwytu scenicznego Eurypidesa, chcącego w ten sposób wyplątać się z niewygodnego zawiązania opowieści. Wódz ten chce w przemyślany sposób tak pokierować wydarzeniami, by odzwierciedliła się w nich Jego chwała, by ludzie mogli później po wielu latach wspominać, jak wielkie były Jego dzieła, i jak chwalebne stały się Jego zwycięstwa.

Zanim jednak wkroczy w bieg świata, ma w Nim miejsce ruch, który zwie się pathos. On sprawia, że Bóg nie przeżywa wydarzeń dziejących się w świecie na zasadzie zimnej kalkulacji, chłodnego spojrzenia kogoś, kto przez to, że i tak zna wszystkie wydarzenia przyszłe, może pozwolić sobie na wyniosłą beznamiętność, apatheię, jak by powiedzieli stoicy. Człowiek swoimi czynami daje Mu sposobność do zaangażowania się, lecz nigdy Go nie determinuje – odpowiedź Boga jest zawsze suwerenna, a odczuwany przez Niego pathos występuje jedynie paralelnie z Jego działaniem. Bóg nie daje się przecież ponosić własnym emocjom, przeciwnie, są one podporządkowane postanowieniom Jego woli, której celem nigdy nie jest On sam, lecz człowiek egzystujący w świecie. To marne i słabe żyjątko, które gdy tylko mocniej wiatr zawieje zostaje zdmuchnięte z obczyzny, na której musi ziemię, która marne żniwo mu wydaje, uprawiać w mozole i pocie spływającym po jego czole, jest przedmiotem działania Tego, przez którego staje się samo z siebie to, co nigdy nie mogłoby stać się wysiłkiem włożonym przez kogoś innego.

Wkraczające z impetem w dzieje, Boże działanie porywa serce proroka. Zostaje mu dana perspektywa, którą pewnie wielu chciałoby uzyskać, gdyby nie wiedzieli, jakie konsekwencje wiążą się z jej zajęciem. Oczy proroka i Jego Stwórcy stapiają się w jedno. Oko, którym Bóg postrzegał świat, staje się okiem proroka. Zostaje zajęta jedna perspektywa i ukazany zostaje jeden ogląd będący przedmiotem dwóch różnych od siebie duchów – z jednej strony skończonego ducha ludzkiego, a z drugiej strony, nieskończonego Ducha Absolutu. Bóg i człowiek stają się, tak jakby, tym samym, choć określenie tożsamości jest tu mylące – w istocie nie zachodzi tu żadna unio mystica, tajemnicze połączenie czy wniknięcie w Absolut albo rozpłynięcie się w Nim. Tożsamość, jaka tu zachodzi, jest tylko (choć może lepiej byłoby powiedzieć: „aż”) wspólnotą współodczuwania. Człowiekowi zostaje dana możliwość odczuwania tego, co odczuwa Bóg, i wspólnego przeżywania z Nim losu świata. Jest to wyjątkowo bolesne doświadczenie, to odczuwanie wszystkiego ze zwielokrotnioną, i to znacznie, siłą. Człowiek zaczyna uczestniczyć w pathos Boga, traktując go jako swój własny. Jego egzystencja zostaje podniesiona na poziom egzystencji Boga, lecz nie traci przez to swojej indywidualności, i to będąc całkowicie zagarniętą przez Bożą namiętność. Prorok rozpoczyna życie w Bogu, w rzeczywistości pod każdym względem go przekraczającej, a jednak wkraczającej i rozsadzającej od wewnątrz cały jego dotychczasowy obraz świata. Staje się sługą i partnerem Boga. I to zarówno na dobre, jak i na złe…

Jakim człowiekiem jest więc prorok?

Przygląda się niesprawiedliwości, jaka go otacza, i reaguje na nią z ponadprzeciętną mocą. Jego wrażliwość na zło, wynikająca z zajęcia punktu widzenia Boga i utożsamienia się z Jego pathos, sprawia, że widzi go wokół siebie znacznie więcej, niż zwykli ludzie, którzy wydają mu się ślepi. Dlatego słowa proroka są dla nich często zbyt mocne…, zbyt przesadzone… Jego oceny są ewidentnie nietrafne statystycznie – wyolbrzymia on degenerację moralną, którą opisuje. Przyjmując punkt widzenia Boga, stawia światu zbyt wysokie wymagania. Nie próbuje przy tym przedstawić lustrzanego obrazu świata, lecz obraz jego istoty. Nie chce również przepowiadać przyszłości (choć z prorokiem nieodparcie ta czynność się kojarzy), lecz wejrzeć w boski pathos.

Prorok nie jest zainteresowany wzniosłymi ideami, lecz najprzyziemniejszą rzeczywistością jako areną Bożego działania. Jego słowa nie służą spokojowi sumienia, tylko wytrąceniu z fałszywego poczucia bezpieczeństwa, opuszczeniu strefy komfortu i zanurzeniu się w targany sprzecznościami bieg życia. Nie pocieszają i nie dodają otuchy, lecz zapowiadają klęskę. Prorok nie głosi wzniosłych idei, lecz wieszczy nieszczęście. Nie uważa przy tym swojej misji za przyjemną. Wręcz przeciwnie, uważa ją za ciężkie brzemię, które mimo wszystko musi wziąć na siebie. Zdaje sobie sprawę z powagi i doniosłości zadania, jakie przed nim stoi.

Prorok nie jest jedynie rzecznikiem Boga, kimś, kto tylko powtarza Jego słowa, lecz partnerem, osobą współodczuwającą z Nim świat. Upodabnia swoje życie do życia Boga w taki sposób, że nie żyje już sam dla siebie, tylko w Bogu i dla Boga po to, by świat również dzielił z Nim to życie.

Bartosz Ciemniak – urodzony w Cieszynie, student teologii ewangelickiej na Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej. Interesuje się filozofią, a w szczególności Wittgensteinem i Heglem. Pasjonat szermierki historycznej, lubi wędrówki po górach i dobrą muzykę.