Polityka staje się religią | Sebastian Madejski

Polityka staje się niczym religia. Ma swoich kapłanów, apologetów, badaczy Pism, faryzeuszów, saduceuszów, a nawet bogów. Jakiś czas temu ukazała się książka Harveya Coxa „The Market as God”, która w genialny sposób pokazuje mechanizmy ekonomii, polityki, wpływające na teologię. Ta relacja teologii i polityki jest obustronna i widać ją dzisiaj nawet w polskiej debacie publicznej.

Gdyby nie oświecenie, próba – jak się okazuje dla wielu nieudana – rozdziału kościoła od państwa, nadal tkwilibyśmy w legendzie o dwóch mieczach, które miał dać papieżowi Chrystus. Według rzymskiego kanonisty Gracjana tak właśnie było – Chrystus dał papieżowi władzę świecką i duchową nad światem. Dopiero Machiavelli i Reformacja odważyli się biskupowi Rzymu tę władzę odebrać. Jednak nadal wśród protestantów tęskno do polityki, więc próbują ją uprawiać.

Teologia nie może być w cieniu, ukryta pod pierzyną politycznej poprawności lub wystraszona sekularyzmem. Taką wystraszoną teologię można spotkać w krajach post-sowieckich. Teologia ta chowa się i mówi o sobie protestancka, ale z reformatorskim zapałem ma coraz mniej wspólnego.

Kościoły protestanckie (mam tu na myśli głównie luteran i reformowanych) schowane przez wiele lat w cieniu, odsunięte od debaty publicznej w Polsce Ludowej, dziś wolą milczeć, a ich członkowie cenią to, że na ambonie nie głosi się politycznych haseł. Z drugiej jednak strony pojawia się internetowa inkwizycja w postaci ewangelikalnych demagogów, którzy chcą dodać swoje „protestanckie” trzy grosze do debaty publicznej, zamiast wykorzystać świetną okazję do milczenia.

Pytanie, czy wobec tego współczesne zwiastowanie Kościołów ewangelickich w Polsce nie jest pozbawione profetyzmu? Prorocy starotestamentowi nie stronili od wypowiadania się na temat spraw społecznych, a teologowie protestanccy tacy jak Luter, Kalwin, Barth czy Tillich nie byli politycznie neutralni. Swoją drogą może i lepiej, że KEA, KER, KEM milczą na tematy polityczne, bo wśród ich członków jest tak wielu z lewa i z prawa, że kwestie polityki mogą jeszcze bardziej te Kościoły podzielić. Obawiam się, że pod pozorem głoszenia zbawienia po śmierci niezależnie od uczynków politycznych, zwiastowana jest teologia śmierci i zaświatów, czyli to co Fryderyk Nietzsche określał „głoszeniem nihilizmu”, zamiast dotykania spraw ludzi tu i teraz Kościół za czasów Nietzschego skutecznie delegował ludzi do zbawienia po śmierci. Wspierał monarchię, usprawiedliwiał wojny, gwarantował niebo dla sprawiedliwych obywateli. Kościół spełniał funkcje w dużej mierze polityczne.

Również dzisiaj każda wypowiedź kościelna może zostać zinterpretowana politycznie. Dlatego potrzeba refleksji nad teologią polityczną. Teologia polityczna to teologia życia, dotycząca człowieka żyjącego w określonej strukturze politycznej. Czy Kościół kiedykolwiek oddzieli się od spraw politycznych będąc strukturą tak silnie ugruntowaną w społeczeństwie? Jest to niemożliwe. Bo każda decyzja może być współcześnie zrozumiana jako polityczne zaangażowanie.

Nie jest odkrywczym stwierdzenie, że główne założenia Marksa można uznać za ateistyczną eschatologię – walka klas, która prowadzi do komunizmu, utopijnego ustroju, w którym, każdy jest równy i ma tyle samo, przypomina to biblijny raj utracony na skutek kapitalistycznej pazerności pierwszych ludzi.

Boga zastąpiono rynkiem, którego ślepe mechanizmy przypominają demoniczne bóstwa, które walczą między sobą o produkty na światowej giełdy. Pogoń za pieniądzem, chęć bogacenia się, wyzysk pracowników (w szczególności z mniej uprzywilejowanych grup społecznych), brak norm etycznych w korporacjach – to problemy, na które coraz więcej socjologów i psychologów zwraca uwagę. Szkoda, że nie teologów… Wszak etyka pracy istnieje, ale tak jakby jest zbyt kuluarowa i totalnie niesłyszalna. A powinna grzmieć i bić na alarm, bo etyka pracy to jedna, ale etyka polityczna to druga fundamentalna współcześnie kwestia.

Przyjrzyjmy się sytuacji w Stanach Zjednoczonych. Jeszcze rok temu mieszkałem na z pozoru spokojnych przedmieściach Minneapolis, a dziś są one w epicentrum ruchu wyzwolenia społeczności Afroamerykanów spod opresji politycznej policji i prawicowych elit politycznych. Istnieją głosy, że to właśnie prawicowcom zależy na eskalacji zamieszek w miastach, aby zdyskredytować protestujących, którzy domagają się poszanowania swoich praw. Inni mówią o tym, że nieuniknione jest plądrowanie sklepów i demolowanie miast – bez tego nie zostaną wysłuchane postulaty. Czy nawet jeśli protestujący są szabrownikami i wandalami to należą im się prawa i przywileje, jakie mają w USA biali? Oczywiście, że tak. Jednak akty wandalizmu i szabrownictwa należy potępić z całą mocą. Problem jest taki, że tłum wściekłych ludzi domagający się swoich praw będzie niszczył wszystko co stanie na jego drodze – widzieliśmy to przy okazji Marszów Niepodległości.

Ludzie walczący o wyzwolenie z ucisku są jak George Floyd: pod butem policji powoli tracą oddech i utożsamiają się ze słowami tego mężczyzny, dając sobie w opisach jego ostatnie słowa #icantbreathe [ang. Nie mogę oddychać]. Wielu czyni to w sposób pokojowy uczestnicząc w marszach solidarności z czarną społecznością. W jednym z nich wzięła udział moja znajoma, ksiądz profesor Cheryl M. Peterson. Wraz z setkami innych duchownych, wiernych, studentów teologii, liderów wspólnot chrześcijańskich pokojowo maszerowali w Columbus, Ohio, okazując wsparcie dla osób prześladowanych przez policję z powodu koloru skóry. Jednak do nas szybciej dochodzą nagrania z plądrowania sklepów, niszczenia witryn sklepowych, rozjeżdżania ludzi przez wozy policyjne.

Podstawą teologii emancypacyjnych jest zauważenie prostego faktu, że jeżeli jest się białym, heteroseksualnym mężczyzną z klasy co najmniej średniej, to jest się uprzywilejowanym. Natomiast osoba, która jest, załóżmy, czarna, nie ma wykształcenia, mieszka w „trailer park” [są to baraki służące za mieszkania dla ubogiej ludności w Ameryce], i jest kobietą – jest mniej uprzywilejowana, a wręcz w obecnym systemie amerykańskim jest skazana na ubóstwo. Kościoły kierując się przykazaniem miłości i troską o bliźnich powinny w konsekwencji wspierać tych, którzy są mniej uprzywilejowani a nawet dyskryminowani. Konsekwencją tego są teologia queer (dotycząca sytuacji osób LGBT+) czy czarna teologia (dotycząca Afroamerykanów). Oczywiście są to pewne przykłady a nie wyczerpująca zagadnienie lista nurtów teologicznych.

Ruchy społeczne wtapiają się w refleksję teologiczną. Znajdują swoich proroków, nauczycieli, kapłanów, mentorów. Dla czarnej teologii był nim James Cone. Dla teologii feministycznej jest istotna np. luteranka Nadia Bolz-Wber, katolicka teolożka Rosemary Radford Ruether czy metodystka Renita J. Weems. Dla teologii queer są ważni Austen Hartke, Pamela R. Lightsey, Patrick S. Cheng, Thomas Bohache.

Czy potrzebujemy w Polsce teologii emancypacyjnej? Mówienie o tych zagadnieniach jest jak wołanie na pustyni. Jakoś lepiej sprzedają się ksenofobiczne wypowiedzi, faszystowskie działania, pseudointelektualne elukubracje. Pozdrowienie „Szczęść Boże”, krzyż smoleński, Biblia w dłoni Trumpa, oraz wiele innych religijnych elementów, które już wkroczyło do polityki i coraz wygodniej się tam rozsiadają. Wara od tych, którzy chcą je usunąć, odstawić na miejsce, bo zaraz znajdą się tacy, którzy są gotowi odrąbać rękę, która te elementy ośmieli się tknąć. Może już jesteśmy zniewoleni przez te religijne symbole? Przez religijne uczucia? Utopieni w tradycji i bojący się współczesności? Błotko tradycji wielu odpowiada, udają w ten sposób, że są w spa na kąpieli błotnej. Czy znajdą się tacy, którzy nas z tego ciepłego grajdołka wyciągną? Ten, kto do niego wpadł musi chcieć wyjść, inaczej z gniewem pobije tego, który go chciał z tego stanu wyciągnąć.

Pewien teolog pomoże zrozumieć nam chaos z jakim mamy współcześnie do czynienia. Twórca współczesnej ewangelickiej teologii politycznej jest istotny dla tej refleksji jak Johann Baptist Metz dla katolickiej teologii politycznej. Mam oczywiście na myśli Jürgena Moltmanna.

Moltmann na ogół bierze pewne terminy chrześcijańskie i stara się opisać ich fenomen i współczesne znaczenie dla zrozumienia świata. Na swój teologiczny warsztat zabrał starożytną doktrynę perychorezy Ojca, Syna i Ducha Świętego. Doktryna ta polega na tym, że osoby Trójcy Świętej mieszkają w sobie, wzajemnie się przenikają. Te trzy osoby różnią się pod względem cech, ale są powiązane w swojej istocie. Moltmann dąży do pokonania monoteistycznego chrześcijaństwa, które jest używane jako narzędzie politycznego i duchowego totalitaryzmu (więcej na ten temat: J. Moltmann, Trinität und Reich Gottes, Munich 1980, Tłumaczenie angielskie: Tenże, The Trinity and the Kingdom. The Doctrine of God, (transl. by M. Kohl, San Francisco 1991); K. Leśniewski, Trójca Święta w teologicznej refleksji Jürgena Moltmanna, RTChAT LII, z. 1-2/2010). Moltmann uważa, że ​​doktryna Trójcy powinna być rozwijana jako „prawdziwa teologiczna doktryna wolności”. Stwierdza, że „przestajemy rozumieć Boga monoteistycznie jako jedyny, absolutny podmiot, lecz widzimy go w sensie trynitarnym jako jedność Ojca, Syna i Ducha” (J. Moltmann, The Trinity and the Kingdom (San Francisco: Harper & Row, 1981), rozdział II). Kluczowym fragmentem, gdzie Moltmann wyjaśnia swóją koncepcję jest przetłumaczony na język polski fragment znajdujący się w antologii „Praeceptores” (Moltmann J., Demokracja społeczna jako odzwierciedlenie Boga Trójjedynego, w: Praeceptores. Teologia i teologowie języka niemieckiego, red. E. Piotrowski, T. Węcławski, wyd. 2, Poznań 2007, ss. 539-549).

W Bogu istnieje przecież jedność w różnorodności – Wszechmogący Ojciec, miłosierny Syn, wszechobecny Duch Święty. Bóg jako najwyższy prawodawca i czysta sprawiedliwość dawniej utożsamiany z monarchią, dzisiaj odbiciem jego władzy jest system demokracji. Prawica, lewica, centrum – polityczna trójca, co prawda nie-święta, ale jakże pochłaniająca swoich zwolenników. W Bogu istnieje jedność, podczas gdy we współczesnym świecie – coraz bardziej spolaryzowanym dochodzą do głosu demony – faszyzmu, konsumpcjonizmu, anarchii.

Moltmann ma rację łącząc swoje poglądy na temat Trójcy z trzema siłami ludzkiej wolności. Pierwsza siła to polityczne znaczenie wolności jako supremacji. Ta siła została odrzucona przez Moltmanna, który uważa ją za odpowiadający Bogu, który rządzi swoim stworzeniem, który istnieje jedynie po to, aby Mu służyć. Jest to relacja podmiotu z przedmiotem, której celem jest wzmocnienie dominacji podmiotu. Drugim sposobem ludzkiej wolności jest społeczno-historyczne i heglowskie znaczenie wolności jako Komunii, które implikuje związek między dwoma podmiotami. Ten związek ma na celu miłość i solidarność i odpowiada perychorezie Ojca i Syna, a poprzez Syna, do perychorezy dołączają dzieci Boże i całe stworzenie.

Ten związek jest zarówno wyzwalający, jak i kochający, i jest tym, który preferuje Moltmann. Trzecim sposobem ludzkiej wolności jest niejawnie religijna koncepcja wolności jako fascynacji stworzeniem z powodu zawartego w stworzeniu potencjału. Moltmann odwołuje się do rabinistycznego pojęcia Boskiej Shekinah, czyli obecności Boga w świecie, by wykazać, iż „jedność Boga w Trójcy ma swój cel w zjednoczeniu człowieka i stworzenia z Ojcem, Synem i Duchem Świętym.” (J. Moltmann, The Church in the Power of the Spirit (San Francisco 1977), s. 61-63).

To zjednoczenie między podmiotami i ich wspólnym przyszłym projektem jest siłą najbardziej docenioną przez Moltmanna. Ona koreluje ludzi i Boga w królestwie Ducha Świętego. Zamieszkiwanie Ducha w świecie pozwala ludziom przyjaźnić się z Bogiem. Siła ta pochłania ludzkość i przekształca ją w miłującymi siebie nawzajem bliźnich. Jak widać, pierwszy rodzaj wolności ma charakter polityczny i koncentruje się na Ojcu; drugi jest wspólny i koncentruje się na Synu; a trzeci jest religijny i koncentruje się na Duchu.

Czy myśl Moltmanna może być dla nas jakimś punktem odniesienia w refleksji nad otaczającym nas światem? Myślę, że tak. W szczególności to tajemnicze pojęcie perychorezy – przenikania się różnych prądów i sposobów dochodzenia do wolności. Dla jednego wolnością będzie poszanowanie tradycji, konserwatyzm, republikanizm. Da innego wolnością będzie liberalne podejście do świata i drugiego człowieka, poszanowanie praw osób LGBT+, praw czarnych, praw dziecka, praw zwierząt. Odnaleźć się w tym wszystkim może nam pomóc świadomość, że jesteśmy od siebie zależni, nawet jeśli mamy różne poglądy i jedne wartości cenimy bardziej inne mniej, to wszyscy jesteśmy powołani w Duchu Świętym do wolności, odpowiedzialności i poszanowania życia.

W debacie publicznej brakuje szacunku do życia: do życia żyjących i do życia nienarodzonych. Może dlatego, że ludziom wcale nie chodzi o życie, tylko o spełnienie własnego interesu? Mam wrażenie, że coraz częściej chodzi o zaspokojeniu swoich potrzeb kosztem wolności innych. Atawistyczna postawa siły: ten ma rację kto głośniej krzyczy, ten ma rację kto więcej zrobi zamieszania, ten ma rację kto zniszczy więcej zanim ktoś go wysłucha.

Odnosząc się do wydarzeń w USA świetnie to ujął Cornel West z Harvard Divinity School: „Kiedy mówisz o masach Afroamerykanów – niesłychanie biednych przedstawicieli klasy pracującej – ubogich czarnych, brązowych, czerwonych, żółtych – niezależnie od koloru skóry – tych wszystkich, którzy są zostawieni sobie samym. Oni wszyscy czują się całkowicie bezsilni, bezradni, beznadziejni. Wtedy powstaje bunt.”

Możliwe, że niektóre grupy to robią nieświadomie, a inni celowo – trzymają Biblię w ręku, której nigdy nie przeczytali (albo przeczytali i nie zrozumieli), stojąc przed kościołem, w którym nigdy nie byli, wymawiając słowa, których sensu nie rozumieją, swoją postawą i zachowaniem podsycają gniew tych, których nie chcą wysłuchać. Obyśmy nie byli takich naśladowcami.

Sebastian Madejski – urodzony w Cieszynie, absolwent Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie i Luther Seminary w Saint Paul, Minnesota. Doktorant na Wydziale Teologicznym ChAT oraz praktykant Parafii Ewangelicko-Augsburskiej Świętej Trójcy w Warszawie. Zainteresowania naukowe: Ekumenizm, Dialog bilateralny, Teologia wyzwolenia, Eko-teologia, Diabeł i Marcin Luter.