W dniach 14–16 października 2016 r., podczas X sesji Synodu Kościoła, dokonano zmian w Pragmatyce Służbowej Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w RP. Rozszerzeniu uległy kompetencje diakonów, którzy zyskali odtąd możliwość sprawowania Sakramentu Ołtarza. Uporządkowano również przepisy regulujące przygotowanie do posługi diakonów. Dziś, z perspektywy czasu, można pokusić się o stwierdzenie, że przymusowy oddech po kwietniowym głosowaniu w sprawie zmiany Zasadniczego Prawa Wewnętrznego wyszedł Kościołowi na zdrowie.
List do Krzysztofa Marii Różańskiego
Drogi Krzysztofie,
Sprawiłeś mi niezwykłą radość, publikując w sierpniowym numerze Magazynu Koła Teologów Ewangelickich „Kairos” artykuł pod tytułem „Nie czas oddychać”. Była to odpowiedź na mój wcześniejszy artykuł pod tytułem „Czas odetchnąć”, który ujrzał światło dzienne po odrzuceniu przez Synod Kościoła prawa umożliwiającego ordynację kobiet na księży prezbiterów. Chylę czoła, że zechciałeś wypróbować sformułowane przeze mnie postulaty w ogniu teologii luterańskiej. Muszę przyznać, że tworząc tekst w gruncie rzeczy polemiczny, uzupełniłeś moje przemyślenia o cenny kontekst nauk teologicznych. Prawdą jest bowiem, że na tej płaszczyźnie odznaczasz się znacznie większym znawstwem i doświadczeniem. Nie zmienia to jednak faktu, że poczuwam się do obowiązku obrony fragmentów mojego artykułu, które wzbudziły Twoje wątpliwości. Poniższy list składa się z dwóch części. W pierwszej kolejności postaram się syntetycznie odnieść do argumentów, sformułowanych przez Ciebie w artykule pod tytułem „Nie czas oddychać”. Następnie, postaram się ukazać słuszność moich rozwiązań zaproponowanych w artykule pod tytułem „Czas odetchnąć”, w świetle ostatniej decyzji Synodu Kościoła.
CZĘŚĆ I – ODPOWIEDŹ NA POLEMIKĘ
Rola teologii i doktryny w Kościele
Odnoszę wrażenie, że propozycja pominięcia w dyskusji argumentów teologicznych i poszukiwania kompromisu na płaszczyźnie praktycznej, została przez Ciebie zinterpretowana nieco „na wyrost”. Szanuję Twoją troskę o to, by nasz Kościół nie popadł w pułapkę „bezwyznaniowości”. Istotnie, przytoczony przez Ciebie przykład marginalizacji doktryny stanowi spełnienie koszmarów każdego konserwatysty. Przyznaję, że powyższy postulat powstał niejako „pod wpływem” ówcześnie panującego dyskursu. Podchodząc do sprawy czysto technicznie, zauważyłem brak płaszczyzny potencjalnego porozumienia (tzw. zone of possible agreement – ZOPA) w kwestiach teologicznych. Stało się dla mnie jasne, że trwające w nieskończoność spory teologiczne ani trochę nie przyczyniają się do wyjścia z impasu.
Przyjmując za oficjalną stroną ordynacjakobiet.pl „trójpodział” dyskusji na ekumenizm, praktykę i teologię, stwierdziłem, że porozumienie najłatwiej będzie osiągnąć właśnie na płaszczyźnie praktycznej. Podstawą takiego stwierdzenia jest obserwacja wielu procesów negocjacyjnych, zarówno o charakterze społecznym jak i politycznym. Odniosę się w tym miejscu do przykładu będącego klasyką nauki o negocjacjach międzynarodowych – wciąż nierozwiązanej kwestii zjednoczenia Cypru. Widać tu bardzo wyraźnie, że próby osiągnięcia kompromisu poprzez konfrontację argumentów o charakterze ideowym są z góry skazane na porażkę. Jest to w gruncie rzeczy zrozumiałe – osobiste przekonania podmiotów zaangażowanych w dyskusję nie podlegają negocjacjom, ponieważ de facto definiują one ich pozycję przy stole negocjacyjnym. Czym innym jest hipotetyczne porozumienie w kwestiach ustrojowych, które – po chwilowym „wyjęciu” z kontekstu ideowego, może stanowić fundament przyszłego konsensusu.
Wracając do ordynacji kobiet – koncentracja na kwestiach praktycznych nie musi oznaczać porzucenia teologicznych podstaw dyskusji. Wszystkie strony identyfikują się wszak z pewnymi przekonaniami. To one definiują uczestników dyskusji jako „przeciwników” lub „zwolenników” ordynacji kobiet na prezbiterów. Zależność ta sprawia, że przekonanie drugiej strony do własnych racji jest prawie niemożliwe. Świadczy to jednak o panującej w naszym Kościele różnorodności poglądów, którą obie strony powinny uszanować.
Tak więc, nazywając siebie konserwatystą, bynajmniej nie dążę do przekształcenia naszego Kościoła w bezideowe stowarzyszenie kulturalno-oświatowe, jak stwierdziłeś w swoim artykule. Chcę jednak stanowczo podkreślić, że interpretacja wspomnianych przez Ciebie „idei teologicznych”, których emanacją jest liturgia ewangelicka, zależna jest częstokroć od osobistych przekonań stron dyskusji. W takim przypadku nawet najsilniejsza argumentacja nie sprawi, że uda nam się skutecznie i kompleksowo przekonać „drugą stronę” do naszego stanowiska. Rozdźwięk ideowy utrzymuje się zwykle dłużej, aniżeli przez jedną kadencję Synodu Kościoła. Dlatego też uznałem za pożyteczne, aby pieczołowicie przedyskutowane kwestie teologiczne pozostawić w tle głównego dyskursu i zająć się kwestiami praktycznymi, które (co sam przyznałeś) w dotychczasowej dyskusji zostały mocno zaniedbane.
Jednocześnie uważam, że podstawowym kryterium ważności jakiegokolwiek rozwiązania powinna być spójność z Pismem Świętym (źródłem prawa) i księgami wyznaniowymi Kościoła (kluczem interpretacyjnym tegoż prawa). Bynajmniej nie twierdzę, że owo „dopasowanie” będzie procesem łatwym, chociażby ze względu na wspomnianą przeze mnie różnorodność poglądów. Dla lepszego zrozumienia problemu, proponuję zastosować nieco inną systematykę dyskusji. Kwestie omawiane pod etykietką „teologii” stanowią płaszczyznę ideową, która – jak już stwierdziliśmy – praktycznie nie podlega negocjacjom. Z kolei kwestie oznaczone jako „praktyka” i „ekumenizm” stanowią pochodną – emanację idei. Praktyka podpowiada, że w obliczu niezgody ideologicznej, porozumienia należy szukać w rozwiązaniach praktycznych, które najsilniej wpływać będą na codzienne życie duchownych funkcjonujących w ramach tak czy inaczej ustanowionego systemu.
Jedność Kościoła
Czym jest jedność Kościoła? Pytanie postawione przez Ciebie w tytule kolejnego akapitu jest ze wszechmiar zasadne. Wyczerpująca jest również odpowiedź, którą przytoczyłeś, cytując relewantne fragmenty Wyznania augsburskiego oraz Konkordii leuenberskiej. Jednak w tym miejscu kończy się zgoda między nami. Nazywasz bowiem kryteria ordynacji prezbiterskiej „tradycjami ustanowionymi przez ludzi” – tak jakby Kościół był właśnie owym pozbawionym idei stowarzyszeniem kulturalno-oświatowym. Tymczasem mowa tutaj o kwestiach, które powyżej zakwalifikowałem jako pochodne – emanacje idei. Owszem, nad tradycjami tymi można (a wręcz trzeba) dyskutować. Przypominam jednak, że przyjęte rozwiązanie musi być zgodne z zasadniczą normą, którą jest Pismo Święte.
Argument odwołujący się do groźby zerwania jedności Kościoła nie jest więc „zrównaniem tradycji ludzkich z Ewangelią”. Jest to raczej sygnał ostrzegawczy pewnej grupy członków Kościoła, którzy uznają dane rozwiązanie za niezgodne z zasadniczą normą. Co ważne, dyskusja wciąż toczy się z poszanowaniem jedności Kościoła zdefiniowanej w Wyznaniu augsburskim – żadna ze stron nie odstępuje od nauki Ewangelii ani od wiernego sprawowania sakramentów. Ty z kolei wypowiadasz słowa, które nie przystoją osobie zatroskanej o jedność Kościoła: „owi samozwańczy konserwatyści (…) jedną nogą są poza naszym Kościołem, i czekają tylko na pretekst, aby wystawić i drugą nogę”. Wyrażając uznanie wobec Twojej wiedzy teologicznej, żywię nadzieję, że powyższy fragment nie został przez Ciebie do końca przemyślany. W przeciwnym razie dopuściłeś się bowiem zamachu na jedność Kościoła, poprzez arbitralne wykluczenie z jego społeczności tych, którzy w kwestiach drugorzędnych zechcieli zająć stanowisko odmienne od Twojego.
Zręczna figura retoryczna, którą zastosowałeś w kolejnym zdaniu również nie jest do końca spójna. Zgadzamy się bowiem co do tego, że „osoby, które nie uznają tak podstawowego konsensusu, jakim jest „Wyznanie augsburskie”, nie są luteranami i same się duchowo od KEA w RP odłączają”. Nie rozumiem jednak, dlaczego sugerujesz, że owymi quasiluteranami mają być „samozwańczy konserwatyści”? Osobiście nie znam nikogo spośród stronnictwa konserwatywnego, a tym bardziej – nomen omen – konfesyjnego, kto miałby zamiar kwestionować słuszność postanowień Wyznania augsburskiego!
Bynajmniej nie jest to jednak koniec moich uwag odnoszących się do Twojego akapitu poświęconego jedności Kościoła. Zamykasz go dwoma słusznymi pytaniami: „czy aby na pewno chcemy zaakceptować szantaż schizmą jako prawomocny sposób argumentacji? Co zrobimy, gdy obie strony jakiejś kościelnej dyskusji zaczną go stosować?”
Odpowiedź na te pytania wymaga spojrzenia z nieco szerszej perspektywy. Czy ewentualna schizma jest sama w sobie celem przeciwników ordynacji kobiet? Jako „samozwańczy konserwatysta” odpowiadam: nie! Co więcej, schizma nie jest celem w ogóle. Byłaby to raczej porażka całego Kościoła, niezależnie od poglądów na interesującą nas kwestię. W życiu publicznym naturalnym zjawiskiem jest wzmacnianie argumentów strony słabszej (mniej licznej, słabiej skonsolidowanej) poprzez różne formy szantażu. W istocie jednak, jest to wyraz zaniepokojenia brakiem spójności proponowanego rozwiązania z konserwatywną interpretacją normy zasadniczej (która przez lata pozostawała i wciąż pozostaje zgodna zarówno z Pismem Świętym, jak i z księgami wyznaniowymi naszego Kościoła).
Mam nadzieję, że nie zostanie mi poczytane za nietakt, kiedy na Twoje pytanie odpowiem innym pytaniem. Co zrobimy, kiedy w przyszłości – pod pozorem dyskusji nad tradycjami ustanowionymi przez człowieka – różne grupy interesu zaczną forsować rozwiązania niezgodne z normą zasadniczą? Czy dziś, opierając się na Twoim wytłumaczeniu, nie stajemy przypadkiem przed obliczem niebezpiecznego precedensu?
O czym właściwie rozmawiamy?
Dyskusja, którą mam przyjemność z Tobą prowadzić, sprowadza się do tego właśnie pytania. Powinno ono było zastać postawione na samym początku, wyznaczając formalną granicę oddzielającą argumenty w pełni zasadne od tych, które mogą być skwitowane co najwyżej uśmiechem politowania. Tragizm sytuacji polega na tym, że urząd kościelny oraz jego posługi zostały jasno i wyraźnie zdefiniowane, co niekoniecznie znajduje odzwierciedlenie na kartach Zasadniczego Prawa Wewnętrznego Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w RP. Można pokusić się o stwierdzenie, że nasze rodzime, niepisane rozumienie urzędu kościelnego rozwijało się przez lata niejako równolegle do głównego nurtu. Nie pozostaje ono wolne od wpływu dominującego w Polsce Kościoła Rzymskiego.
Moim zdaniem, argumenty odwołujące się chociażby do starotestamentowych kapłanów występować będą dopóty, dopóki wiedza o urzędzie kościelnym nie opuści wąskiego kręgu osób profesjonalnie zajmujących się teologią. Niewątpliwie jest to wyzwaniem dla kaznodziejów rozproszonych we wszystkich diecezjach naszego Kościoła. „Nowe” rozumienie urzędu kościelnego może stać się bowiem jedynie kroplą oliwy dolaną do wciąż nieugaszonego pożaru. Należy zachować szczególną ostrożność podczas oznajamiania wiernym, że przez całe swoje duchowe życie trwali w błędzie. Na podstawie obserwacji mojej rodzinnej parafii mogę z góry uprzedzić księży chcących podjąć się tego zadania, aby przygotowali się do odparcia zarzutów o „chęć wzniecenia rewolucji”, „uległość gender” a nawet „herezję”! Zaznaczam, że nie jest to mój wymysł, a obserwacja prawdziwego życia. Czy sugerujesz, że ci wierni – za sprawą swojej niewiedzy – również czekają na pretekst, by „wystawić z Kościoła i drugą nogę?” Osobiście uważam, że są to raczej „owieczki zagubione w naukach teologicznych”, którymi należy się zaopiekować, z pożytkiem dla całego Kościoła, nie tylko osób zgromadzonych wokół ul. Miodowej w Warszawie.
Jako osoba funkcjonująca w świecie nauki, doceniam Twoje starania o to, aby argumenty używane przez poszczególne strony dyskusji zostały należycie zbadane pod kątem poprawności merytorycznej i wartości poznawczej. Jest to szczególnie istotne w obrębie nauk politycznych i stosunków międzynarodowych, które są moim najważniejszym obszarem działań. Jednakże w tym przypadku świadomie zebrałem w matrycy SWOT wszystkie dominujące argumenty, pomijając ich krytyczną ocenę. Celem tego zabiegu było ukazanie przepaści między teologami a „szeregowymi” wiernymi zabierającymi głos w dyskusji na poziomie parafii, w kwestii znajomości podstaw teologii ewangelickiej. Jest to ostrzeżenie dla księży zaangażowanych w sprawę ordynacji kobiet na prezbiterów. Czyżby nauczanie kościelne nie przynosiło zamierzonych efektów?
Przypominam Ci, że nie powinniśmy nadmiernie koncentrować się na tej idealnej, akademickiej dyspucie, która odbywa się w stosunkowo wąskiej grupie zainteresowanych. Prawdziwa debata toczy się bowiem w kuluarach kościołów, nie tylko tych warszawskich.
Ojczyznę wolną racz na wrócić, Panie
Poniższe słowa mogą zaboleć zwolenników ordynacji kobiet. Mam nadzieję jednak, że docenisz moją szczerość. Stronnictwo, z którym się identyfikujesz zaczęło mi do złudzenia przypominać pewną grupę społeczną, która przy okazji różnych quasireligijnych zgromadzeń śpiewa „Ojczyznę wolną racz nam WRÓCIĆ, Panie”. Pozwól mi przytoczyć pierwsze zdanie Biskupa Kościoła Jerzego Samca, który w swoim przesłaniu pisze: „dlaczego podejmujemy dyskusję na temat ordynacji kobiet na księży w Kościele Ewangelicko-Augsburskim w Polsce?” Przypomnę, że powyższe słowa zostały opublikowane na stronie internetowej, której adres brzmi „ordynacjakobiet.pl”. Wobec tego, nie rozumiem Twojego zdziwienia, że lwia część uczestników dyskusji jest przeświadczona, że rozmawiamy na temat „ordynacji kobiet”. Czyżby nie wiedzieli oni, że – jak sam piszesz – „ten problem mamy już przecież za sobą”? Co więcej, podczas dyskusji, która miała miejsce po konferencji o sugestywnej nazwie „Ordynacja kobiet w Kościele Ewangelicko-Augsburskim w RP”, jedna z uczestniczek wydarzenia, po wysłuchaniu moich argumentów, stwierdziła: „czyli jednak jest Pan zwolennikiem ordynacji kobiet?”. Słusznie piszesz, że „zwolennicy często wyważali otwarte drzwi”. Powiem mocniej, w świetle historii posługi kobiet w naszym Kościele, zasadniczo cała kwestia jest wyważaniem otwartych drzwi. Ale nie to wzbudza mój największy niesmak.
Jako konserwatysta, charakteryzuję się alergiczną wręcz reakcją na wszelkie działania noszące znamiona rewolucji. Omawiana kwestia okazała się podwójną rewolucją! Działania Biura Biskupa Kościoła oraz środowiska związanego z ul. Miodową od początku dyskusji przedstawiane były jako swoista „mała rewolucja” – „w imię (tu wpisz intencję) zastępujemy stary porządek nowym, na wzór (tu wpisz przykłady kościołów zrzeszonych w ŚFL). Zmiana przyniesie nową jakość, dzięki czemu staniemy się lepsi i zyskamy przychylność naszych zagranicznych partnerów”. Tymczasem na poziomie lokalnym, ordynacja kobiet postrzegana była często jako „rewolucja moralna, kontestacja uświęconego porządku rzeczy, niepożądana ingerencja w wybitnie skonsolidowany system społeczny”.
Obserwacja życia kościelnego podsuwa mi w tym miejscu odpowiedź na pytanie, które zadałeś w ostatnim akapicie swojego artykułu: „Zgadzam się, że dyskusja na temat ordynacji kobiet doprowadziła do silnej polaryzacji wewnątrz Kościoła. Jak jednak przebiega ta polaryzacja?” Odnoszę wrażenie, że linia podziału w interesującej nas dyskusji do pewnego stopnia zarysowała się nie pomiędzy „zwolennikami” i „przeciwnikami” ordynacji kobiet, lecz raczej pomiędzy „elitą teologów” i „Kościołem ludowym”. Zaznaczam, że w tym konkretnym przypadku poświęcam swoje konserwatywne przywiązanie do hierarchii społecznej, opowiadając się za ideą Kościoła równych sobie ludzi.
Zawartość czy opakowanie?
Jeżeli powyższe słowa zabolały zwolenników ordynacji kobiet na księży prezbiterów, już spieszę z rekompensatą. Sami „konserwatyści” nie pozostają bez winy, jeśli chodzi o merytoryczny poziom dyskusji. Chapeau bas, doskonale zrozumiałeś co miałem na myśli, mówiąc: „Przeciwnicy ordynacji kobiet również powinni być usatysfakcjonowani – kobieta w dalszym ciągu nie zostanie bowiem księdzem.” Jak słusznie rozwinąłeś moją myśl: „najistotniejszym elementem całości, jakimś fetyszem, wydaje się być najbardziej zewnętrzna, ziemska otoczka: tytulatura”. Może to wydawać się zatrważające i niezgodne z akademickim etosem dążenia do prawdy i pełnego poznania. Taka jest jednak prawda. Spójrz proszę ponownie na analizę SWOT, która stała się przedmiotem Twojej krytycznej analizy. Przyjmij przy tym założenie, które Twoim zdaniem „wpędza w osłupienie”. Uwierz, że wpędza ono w osłupienie nie tylko Ciebie. Mnie, oprócz tego, skłania do smutnej refleksji nad poziomem świadomości społecznej w naszym Kościele.
Pytasz, czy moje słowa nie są „nieco obraźliwe dla konserwatystów”? Nieco? Delikatnie powiedziane. To wręcz otwarty policzek wymierzony w osoby, które wycierając twarz sztandarem konserwatystów, promują w Kościele osobliwy reakcjonizm – powrót do anachronicznych i nieuzasadnionych praktyk, obejmujących m.in. wykluczenie kobiet z aktywnego życia religijnego. Napawają mnie smutkiem rozmowy z „konserwatystami”, którzy najwyraźniej nie do końca rozumieją istotę konserwatyzmu, jako idei obejmującej więcej obszarów, aniżeli tylko funkcjonowanie Kościoła. Mam nadzieję, że w przekonujący sposób przybliżyłem Ci kontekst powstania postulatu, który zaprezentowałem w artykule „Czas odetchnąć”. Istotnie był to swojego rodzaju fortel. Pamiętaj jednak, że fortele stanowią codzienny instrument prowadzenia negocjacji, nie tylko na płaszczyźnie Kościoła. Alternatywą jest dalsza polaryzacja i chroniczny stan „zawieszenia”. Ciebie jednak, zapewne, również nie satysfakcjonuje status quo. Tym bardziej cieszy mnie uchwała przyjęta w Cieszynie przez Synod Kościoła.
CZĘŚĆ II – KOMENTARZ DO UCHWAŁY SYNODU KOŚCIOŁA
„W dniach 14–16 października 2016 r., podczas X sesji Synodu Kościoła, dokonano zmian w Pragmatyce Służbowej Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w RP. Rozszerzeniu uległy kompetencje diakonów, którzy zyskali odtąd możliwość sprawowania Sakramentu Ołtarza. Uporządkowano również przepisy regulujące przygotowanie do posługi diakonów.” – podaje Centrum Informacyjne Kościoła.
Przede wszystkim wyrażam uznanie, wobec ewolucyjnej strategii przyjętej przez Biuro Biskupa Kościoła. Jestem przekonany, że osoby decyzyjne w naszym Kościele są w pełni świadome, że zmiany wprowadzane metodą „rewolucji” mogą rozbić się o panujące nastroje społeczne. Warto wspomnieć, że przez zachodnie instytucje badawcze jesteśmy postrzegani jako społeczeństwo wybitnie konserwatywne (niezależnie od naszych prywatnych przekonań i świadomości w tej materii). Czymś naturalnym jest, wobec tego, dostosowanie strategii działania do obowiązującego w naszym kraju modelu społecznego. Tym bardziej, że wprowadzane zmiany nie powodują „obalenia systemu”, a jedynie jego drobną, acz istotną, korektę – w stronę prawidłowego rozumienia urzędu kościelnego.
Wielu z nas może w tym momencie zadać sobie pytanie: czemu służyć miało wcześniejsze zamieszanie, podczas którego wypowiedziano wiele niestosownych i bolesnych słów? Czy „ordynacja kobiet” rzeczywiście stała się przełomem w funkcjonowaniu naszego Kościoła? Ostatnia uchwała przyjęta w tej sprawie przez Synod Kościoła stanowi de facto spełnienie części kluczowych postulatów „zwolenników” ordynacji kobiet. Czy decyzja o rozszerzeniu kompetencji diakonów odbiła się szerokim echem na forum Kościoła? Nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ osobiście o uchwale Synodu dowiedziałem się przez przypadek, z kilkutygodniowym opóźnieniem.
Jako konserwatysta, jestem z tej decyzji niezmiernie usatysfakcjonowany. Synod Kościoła wykazał się opanowaniem i dużą dozą racjonalności. Udało się bowiem bardzo sprawnie wprowadzić w życie część kluczowych postulatów strony określającej się jako „zwolennicy” ordynacji kobiet. Jednocześnie ze strony „przeciwników” nie usłyszeliśmy znaczącego głosu sprzeciwu – wszak kobieta wciąż nie jest tytułowana jako „ksiądz”. Brzmi znajomo?
POST SCRIPTUM
Drogi Krzysztofie, kończąc moje rozważania, pragnę jeszcze raz podziękować, że zechciałeś odnieść się do słów zawartych w moim poprzednim artykule. Żywię głęboką nadzieję, że udało mi się wyjaśnić wątpliwości, które mogły zaprzątać Twoją głowę podczas jego lektury. Przede wszystkim jednak cieszę się, że mimo dzielących nas różnic, wciąż potrafimy usiąść przy jednym stole, aby kulturalnie porozmawiać.
Łączę serdeczne pozdrowienia,
Adam Krzykowski – urodzony w Bielsku-Białej, luteranin, student stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Konserwatysta, interesuje się polityką w wymiarze globalnym. Uwielbia podróżować, gra na fortepianie.