Chrześcijaństwo – Kościół – Naród | Bartosz Ciemniak

Gdy tylko dowiedziałem się, że mam napisać cokolwiek w związku z Kościołem i narodem jednocześnie, ogarnęło mnie niemałe przerażenie. Nie dlatego, żeby to było jakoś specjalnie trudne, wręcz  przeciwnie – przysłuchując się rozmowom, debatom, potyczkom na słowa i zwykłym pyskówką bardzo łatwo dojść do wniosku, że o czym jak o czym – ale o Kościele i narodzie, Kościele i polityce itp. sprawach – mówić jest nadzwyczaj łatwo. Wystarczy palnąć jakieś kontrowersje i sprawa załatwiona. Słyszy się je zresztą wybitnie często: to z jednej, to z drugiej strony; dlatego czymś nudnym i oklepanym byłoby, gdybym ja teraz, tutaj, zechciał te swary publiczne reprodukować. Nie, o żadnym opowiadaniu się po stronach barykad pisał nie będę. Każdy zresztą zastanowiwszy się w cichości serca swego dojdzie rychło do wniosku, że prawdziwe jest to przysłowie – że gdzie dwaj Polacy tam trzy opinie (i cztery partie polityczne) – i samemu raczej zechce zrozumieć tę powszechną wrzawę, która go codziennie otacza, aniżeli przykładać jeszcze rękę do tak wątpliwego pługa. I do takiej postawy Szanownego Czytelnika namawiam – najpierw zrozumieć, a potem – jeżeli już – usiłować działać.

Wspomniałem, że te tematy – Kościół, naród, polityka, chrześcijaństwo – to tematy zapalne. Warto zastanowić się z czego to się bierze. Zainteresowawszy się ostatnio trochę bardziej naukami społecznymi co rusz padałem ofiarę niecierpliwej irytacji. Denerwował mnie język – szczególnie socjologii – jakiś taki suchy, nienaturalny, daleki codziennemu doświadczeniu… Początkowo nie mogłem pojąć, czemu, może z wyjątkiem podniesienia ego naukowca, on służy. Z czasem zrozumiałem jednak, że socjolog, politolog, analityk społeczeństwa – próbujący posługiwać się publicznie (ale też nawet w rozmowach z „kolegami po fachu”) obiegowymi określeniami, takimi jak „prawica”, „lewica”, „władza”, „inteligencja” itp. praktycznie z konieczności musi zostać niewłaściwie zrozumiany. Jest tak dlatego, że im bliżej dane słowa tych sfer życia, na których nam szczególnie zależy, tym bardziej nacechowane są one emocjonalnie. „Polityka”, „naród”, to tylko niektóre z nich. A czyż dla chrześcijanina słowo „Bóg” nie wzbudza tak samo silnych, a może być nawet silniejszych emocji, niż dla anarchizującego rewolucjonisty hasła „wolności” i „swobody”, hasła, które, wydane na pastwę ludzkich namiętności oscylują, co do swojego znaczenia, między najbardziej pustymi frazesami a najbardziej podniosłymi obrazami idei? Czy przypadkiem tak samo nie jest z pojęciami religijnymi? – które z taką samą asercją wypowiadane są często zarówno przez świętych mężów jak i najgorszej maści szumowiny?

Trudne tematy są z reguły tematami najbliższymi ludzkim sercom. Dlatego nie można ich pomijać, pomimo tego, że łatwo się nimi sparzyć. O takie „gorące” tematy potrąca ten numer „Kairosu”. Dlatego zaraz oddam głos poszczególnym Autorom, powiem jeszcze tylko jedną rzecz od siebie:

Trudnych tematów się nie uniknie. Uważam, że sytuacją idealną byłoby, gdyby „wierzący”, chrześcijanie, mogli sobie gdzieś tam w „skrytości” żyć jak chcą, myśleć i mówić co chcą, a sferę publiczną uważać za całkowicie aideologiczną platformę załatwiania pragmatycznych spraw, takich jak naprawa chodnika czy wybór najbardziej kompetentnej do rządzenia władzy. Taki doskonały dwupodział na „sakralne wnętrze” i laickie „zewnętrze” jest jednak niemożliwy; tak jak niemożliwe jest, by nasze, nawet najbardziej skrywane poglądy, nie przekładały się jakoś na nasze zachowanie. Nie mówiąc już o tym, że i naprawa chodnika może być sprawą polityczną, skoro wszystko może nią być. Jeżeli Kościoły chrześcijańskie mają jeszcze jakąś rzeczywistą treść dogmatyczną, pragną – bo mają co – powiedzieć coś o życiu, Bogu, świecie… tych wszystkich „ważnych sprawach” – to muszą się liczyć z tym, że treść tego co mówią, siłą rzeczy wejdzie w kolizję z „tym światem”: sprawy wewnętrzne staną się sprawami zewnętrznymi, religijne – politycznymi, a to, co wydawało się czymś najbardziej własnym – prędzej czy później zostanie wydane na pastwę opinii publicznej. My wszyscy, obywatele demokracji, powinniśmy się z tym liczyć.

Przejdę teraz do krótkiej prezentacji zawartości numeru kierując się zasadą, że anonsowanie powinno być możliwe zwięzłe – nie jestem przecież głównym aktorem tego poniższego, „kościelno-politycznego” wielogłosu.

Filip Lipiński napisał o niemieckojęzycznym szkolnictwie ewangelickim; Maksymilian Gadowski o sytuacji prawnej Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w RP w okresie dwudziestolecia międzywojennego. Treść obu artykułów dobrze pokazuje, jak religia, siłą rzeczy, wchodzi w związki: z polityką i z prawem, a co za tym idzie – z polityką. Krzysztof Ptaszyński napisał o roli narodu w myśli teologicznej Karola Bartha. Artykuł pokazuje, jak może być on poważnym przedmiotem namysłu dla teologa. Na deser odważnie napisany szkic Sebastiana Madejskiego poruszający spektrum zagadnień: od pojęcia wspólnoty do konkretnej wspólnoty, od teorii do praktyki. Jarosław Sajdok napisał felieton, pełen żalu, i jak to w ogóle wolność nam jest zabierana… także przeczytajcie, i zbulwersujcie się! Bartosz Ciemniak napisał artykuł o polskim filozofie mesjanistycznym, Bronisławie Trentowskim, któremu warto przyjrzeć się choćby z tego powodu, że w dzisiejszych czasach tych, którzy łączą idee chrześcijańskie z narodowymi, jest całkiem sporo. Warto przyjrzeć się temu, kto podniósł tę myśl na relatywnie wysoki poziom wyrafinowania intelektualnego.

W imieniu wszystkich członków redakcji „Kairosu”, gorąco zachęcam do przeczytania!