Czemu Badiou? Jest to niewątpliwie poczytny, współczesny filozof. Jeszcze żyjący. Pisze w sposób bardzo wyszukany, jego pisma przepełnione są żargonem. Referując niżej pogląd francuskiego filozofa, rezygnuję z prezentacji jego myśli własnym językiem Autora. Każdy, kto jest nim zainteresowany, niech sięga po dostępne w języku polskim książki.
Badiou jest postacią istotną choćby z tego powodu, że wytoczył zmasowany atak na filozofię postmodernistyczną, którą oskarżył o nihilizm, sceptycyzm, polityczną bierność itd. Oczywiście, filozofia Badiou przesiąknięta jest duchem optymizmu, wiary w siebie – i w… o tym jednak niżej. Czy projekt myślowy Badiou jest jednak tygrysem z papieru – o tym tu nie przesądzamy. Niech to, co poniżej, będzie zachętą, żeby czytać i myśleć samemu, bo takie artykuły jak ten chyba tylko taki mają sens… Dotknąć, pobudzić, szturchnąć… a każdy już sobie sam doskonale poradzi, czasem potrzeba tylko odrobinę zachęty…
Wolność u Badiou. Wolność u jakiegoś filozofa. Wolność u kogokolwiek… Wolność? Jaka wolność? Wiemy skądinąd, że wolności są dwie: wolność pozytywna i wolność negatywna. Wolność pozytywna nazywana bywa „wolnością do”, a negatywna – „wolnością od”. Czyli: jesteś wolny w sposób „do”, gdy możesz coś robić; jesteś wolny w sposób „od”, gdy nie musisz czegoś robić. Na stosunku między nimi zasadza się wiele różnych koncepcji wolności. Weźmy taką na przykład: jeżeli możesz coś robić, to nie musisz tego robić. To taka libertariańska koncepcja wolności: możesz to a tamto, pójść do kina albo pracować, ale nie musisz tego robić; w szczególności, nikt nie może cię zmusić to robienia tego czegoś. Albo inna koncepcja: jeżeli możesz coś robić, to powinieneś to robić. Zasada przymusu bezpośredniego… na której zasadza się wiele koncepcji rozwoju osobistego. Np. „Nie marnuj swojego talentu! Jeżeli potrafisz („możesz”!) coś robić, rób to!” Jeszcze inna koncepcja: jeżeli nie musisz czegoś robić, nie rób tego. Etyka leseryzmu (nie mylić z „leseferyzmem”!) Póki ktoś ci nie każe czegoś zrobić pod groźbą śmierci, albo niewykonanie tego czegoś prowadzi wprost do twojej śmierci (np. śmierci z głodu, jeśli nie będziesz jadł), nie rób tego. Pod żadnym pozorem. Nie wolno ci. Itd. Przykłady można by mnożyć. Zachęcam do takiej zabawy. Rozwija wyobraźnię. Polega ona na dowolnym kombinowaniu dwóch operatorów modalnych („móc” i „musieć”) z formami logicznymi zdań. Polecam raz jeszcze!
Wracając jednak do wolności u Badiou. Całe pytanie można postawić w sposób następujący: jak Badiou definiuje wolność? Albo: co Badiou radzi/karze/sugeruje/zaleca (itp.) robić? Co wolno według niego robić, a czego pod żadnym pozorem robić nie należy? – Pytanie o definicję nie jest istotne. Definicję mamy powyżej, jest ona dość jasna. Wolność taka i wolność siaka… Tak to można rozróżnić. Pytając o wolność, nie pytamy o definicję, tylko o to, na czym polega jej idea. Czyli to pytanie praktyczno-etyczne: co należy robić, by być wolnym? A jeśli bycie wolnym oznacza szczęście, to pytanie o wolność jest zarazem pytaniem o szczęście… Ideę szczęścia bardzo często zastępuje się ideą wolności. Jeśli liberał mówi o wolności, to nie ulega chyba wątpliwości, że człowiek szczęśliwy to zarazem człowiek wolny i na odwrót. Och tak, mógłby ktoś rzec, ale wolność to poważna sprawa, wolność oznacza odpowiedzialność, wolność bywa ciężka, wolność to, wolność tamto, itd. Tak, owszem, ale i wówczas szczęście pojmuje się jako coś, co jest trudne, ale jednak tylko dzięki temu może być tym, czym jest.
Z czego więc według Badiou człowiek powinien zrezygnować oraz co powinien robić, żeby być człowiekiem wolnym? Otóż: powinien zrezygnować z przesądów religijnych, wiary w Boga, z metafizycznej wizji Boga, z Boga metafizyki (ze spekulacji o „najwyższej jedności”, „zasadzie świata”, „zasadzie kosmosu” itp.); także z rozmemłanej, sentymentalnej poezji powinien zrezygnować; z takiej poezji, która wyczekuje tylko czegoś, jakiegoś boga… która czeka na szczęście, objawienie itp., zamiast cieszyć się tu i teraz. Człowiek powinien zrezygnować z opierania się na tym, co stałe i trwałe – na zastanych instytucjach, zwyczajach, obrzędach, wiarach, ideach itd. itd., można by długo wymieniać. Wielu więc rzeczy nie powinien robić. Cóż więc robić powinien? O, tu odpowiedź jest prostsza!
Powinien: zajmować się sztuką, polityką, nauką lub miłością. Którąś z nich albo wszystkimi naraz. „Zajmować się miłością” nieco źle brzmi, można powiedzieć, że powinien po prostu być człowiekiem zakochanym.
Dlaczego akurat tego nie robić, a to robić? Cóż, ciężka sprawa, uważajmy z zadawaniem takich pytań, bo zaprowadzą nas tam, skąd chcielibyśmy jak najszybciej uciec! W takie rejony, że jedyne co po powrocie chcielibyśmy robić, to leżeć z brzuchem do góry, nie zadając żadnych pytań i nie potrafiąc słuchać żadnych odpowiedzi…
Powiem tak: Badiou mówi z własnego doświadczenia. Ktoś żąda dowodów matematycznej ścisłości w etyce? Nie? O, to bardzo dobrze, bo żadnych takich nie ma! Z własnego doświadczenia… Może to brzmieć nieco rozczarowująco, niemniej tak jest. Czy to jednak źle? To świadectwo czyjegoś życia. Teraz trzeba przyjrzeć się samej postaci francuskiego myśliciela, temu, z jaką pasją pisze o tych sprawach, i dać się przekonać. Nikt nie zrobi tego lepiej niż sam ten filozof. Cóż więc, moja rola powinna się teraz skończyć? Nie, nie do końca, mogę napisać jeszcze jedną rzecz…
Filozofia jest, zdaniem Badiou, agitacją na rzecz miłości, polityki, sztuki i nauki. Filozofia ma zaświadczać, że te dziedziny życia, części naszego, ludzkiego życia, dają szczęście, i w nich człowiek jest rzeczywiście wolny. Filozofia służebnicą… etyki? Trochę tak jest. Zajmowanie się filozofią permanentnego szczęścia nie jest w stanie zapewnić. Cała nadzieja więc w tym, że jest w stanie skuteczniej agitować na rzecz: polityki, sztuki, miłości i nauki niż same te dziedziny. Jeśli ktoś nie jest przekonany przez politykę, sztukę, miłość czy naukę, że zajmowanie się nimi może uczynić człowieka wolnym, tego może przekona filozofia! Taką znajdujemy tu wiarę. Filozofia wskazuje poza siebie, na coś innego; przypomina w tym trochę chrześcijańską koncepcję Syna Bożego, który jest obrazem Ojca. W chrześcijańskiej koncepcji Trójcy Syn jest jednak Bogiem; filozofia Badiou byłaby w tym sensie raczej adopcjanistyczna: te cztery dziedziny stwarzają filozofię (jak Ojciec stwarza Syna), by ją później adoptować i usynowić tak, że od tej chwili filozofia dobrowolnie służy tym czterem. Po raz kolejny okazuje się, że pojęcia teologiczne potrafią doskonale opisywać pewne abstrakcyjne stosunki.
Z pewnością można by się doszukiwać jakieś definicji wolności charakterystycznej dla Badiou. Mnie to jednak nie interesuje. Uważam, że każdy może tworzyć sobie definicje jakie chce, pytanie tylko, czemu (i komu) ma to służyć? Definicje przypominają rusztowania: w zależności od tego, jaki budynek chcemy postawić, zbudujemy trochę inne rusztowania; ten budynek jest czymś istotnym, a nie te rusztowania, bo chociaż umożliwiają nam wzniesienie samego budynku, to rozbieramy je zaraz po jego wzniesieniu.
Osobiście, jeśli wolno mi w tym miejscu wyrazić swoją prywatną, subiektywną etc. etc. opinię, jestem nieco (delikatnie mówiąc!) filozofią Badiou rozczarowany. Nie żebym mało się nauczył, obcując z nią – tego obcowania zresztą jeszcze nie skończyłem. Walka z tekstem kogokolwiek, połączona z wiarą w Autora, próba wyciśnięcia z niego tyle, ile tylko się da, hermeneutyka zaufania, cierpliwość i obdarzanie czytanego myśliciela sporą dozą zaufania – mogę to potwierdzić z całą stanowczością – opłaca się. Bardzo to trudne i wymaga wyleczenia się z wielu uprzedzeń, jest o-gro-mną lekcją pokory, ale raz jeszcze rzeknę: opłaca się bardzo! Niemniej jednak, ostateczne wyniki, do których dochodzi Badiou, są raczej mało imponujące. Być może jest z tym tak, jak chciał Hegel: że prawda polega na tym, że się do niej dochodzi, a nie, że się ją posiada. Droga jest wszystkim, cel zaś – tylko podsumowaniem samej drogi. Byłoby to dość rozczarowujące, gdyby tak było. Dokładnie tak samo, jak rozczarowujące jest życie. Póki jednak wieje duch, póki chce nam się żyć i mamy poczucie, że nawet dobrze to życie wykorzystujemy, to nie wszystko stracone!
Powyższa, ekspresowa forma prezentacji wypływa z głębokiego przekonania Autora, że – szczególnie w naszych czasach – jeśli chce się coś powiedzieć, należy się streszczać, ile wlezie! Wystarczy zerknąć na upadające pod ciężarem zadrukowanego papieru biblioteczne półki… o tym, ile rzeczy w internecie można znaleźć, już nie wspomnę. Brak czasu, pogoń, gonitwa… Właściwie to już myślimy skojarzeniami. I tak też staram się pisać. Ble, ble, ble… ile można, do diaska!? Czy mamy czas na czytanie tych wszystkich rzeczy? Nie uczmy lania wody! Dajmy przykład zwięzłości! Siły i mocy, jakie stoją za zwięzłością! Do zwięzłości należy dążyć! I jeśli chrześcijanin czytający to, co napisałem, miałby wyciągnąć z tego jakąś naukę, to z pewnością tę, że słowa Jezusa w Ewangeliach są lakoniczne. Paweł także jest lakoniczny. „Nie bądźcie wielomówni jak poganie!” – brzmi dzisiaj bardzo aktualnie. Chodzi o to, by parę słów przeszyło serce człowieka, a nie żeby setki książek go uśpiły. Skutecznych usypiaczy mamy dziś pod dostatkiem!
Chodzi o to, by pisać i myśleć tak, żeby bolała później nie głowa, lecz całe ciało! Żeby myśląc, myślało całe ciało. I tak też powinno się myśleć w filozofii – i wierzyć w chrześcijaństwie… całym ciałem! Wszystkimi „członkami”, żeby użyć słowa, które lubi się używać w kościołach…
Bartosz Ciemniak – urodzony w Cieszynie, student teologii ewangelickiej na Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej. Interesuje się filozofią, a w szczególności Wittgensteinem i Heglem. Pasjonat szermierki historycznej, lubi wędrówki po górach i dobrą muzykę.